Espresso Miesiąca to jest to! Ma zaskakujące oblicza i niejedno imię. W zwie się Teresa. I kręci z Audunem…
Słowem wstępu
Espresso Miesiąca, nad którym się jakiś czas temu rozwodziłem na łamach tego bloga spędza mi sen z powiek. Po pierwsze dlatego, że moi kawiarniani goście powtarzają mi, że zamówienie małej czarnej przysparza im wiele nerwów żeby tylko z przyzwyczajenia nie wcisnąć w środek słowa kilku dodatkowych literek, co daje oczywisty efekt w wymowie.
Po drugie dlatego, że codziennie rano w kawiarni muszę spić minimalnie dwa albo trzy podwójne szoty, czyli nawet po większym nocnym posiedzeniu mam zagwarantowane oczy jak pięć złotych.
Ale nie o tym 😉 Chociaż, w sumie trochę o tym.
Kiedy już sam nabieram energii po kilku strzałach do działania i proponowania moim gościom kawki na pierwszy raz, zazwyczaj pytam, czy może chcą spróbować espresso jakości speciality. Mam to szczęście, że osoba chcąca się napić kawy często przystaje na tę propozycję, jednak to dopiero początek całej przygody z małą dawką wielkiego szczęścia.
W przypadku kawiarni Coffeedesk proponujemy do wyboru dwa rodzaje espresso: bardzo klasyczne, które zazwyczaj używamy do kaw mlecznych i drugie espresso, które profilem smakowym odstają od tej pierwszej opcji.
Czarna Teresa
Tak oto pewnego pięknego dnia na blacie przy ekspresie pojawiła się duża, czarna, szeleszcząca paczuszka ze znajomą białą etykietą. Jak łatwo było się domyślić Audun (dla przyjaciół Auduś) zostawił nam mały prezencik do spijania o poranku, ewentualnie południu i popołudniu, wieczorem w sumie też.
Prezent okazał się nadzwyczaj przyjemnym – El Salvador, Santa Teresia. Już po otwarciu paczki ujawniła swój przyjemny delikatny zapach, kojarzący się z zapachem popołudniowej kawusi, z czekoladkami i truskaweczkami u Babci na ganku. Po kilku przemiałach i zaparzeniach wiedziałem, że będzie to kawa, którą z chęcią polecę nowicjuszom w piciu espresso oraz wyjadaczom, którzy wylizują filiżanki do ostatniej kropli.
To musiało stać się naszym espresso miesiąca!
Kilka filiżanek tej kawy utwierdziło mnie w przekonaniu, że zostanie mi długo w pamięci! Miała w sobie wszystko czego bym chciał… W kawie.
Po pierwsze: wysokie body, bardzo przyjemny pełny smak
Po drugie: na pierwszy plan przebijała się (moja ulubiona) gorzka czekolada i kakao, z nutką truskawkową.
Po trzecie: aftertaste przypominający mi smak leśnych jagód, który pozostaje na dłuższą chwilę.
Po czwarte: dobry balans smakowy to podstawa, a ta kawa ewidentnie to ma.
Dlatego też jeśli chcemy zaskoczyć kogoś mało doświadczonego w kwestii espresso, który póki co boi się szoku owocowego to jest to dobre wprowadzenie.
Kawa ze względu na swój profil smakowy świetnie podbije słodycz mleka i nada się na pewno pod pyszne i puszyste cappuccino czy inne latte.
Czego więcej?
Więcej kawy ewidentnie!
Poniżej co i jak z tą kawą robiłem:
młynek: Mythos One
ekspres: La Marzocco Linea PB AV
ciśnienie: 9 barów
woda RO: 134 ppmdoza: 22g
czas parzenia: 30 sekund (bez preinfuzji – norweska kawa w włoskim stylu, a co się będę!)
temperatura wody: 94 C
uzysk: 43,5 g
Próbujcie, pijcie i piszcie Wasze wrażenia, przepisy i w ogóle napiszcie co tam u Was i co robicie w maju.
Pozdro,
Na zawsze Wasz,
Świdi.