Takie jest moje hasło na tę drogę, którą właśnie przebywam pociągiem relacji dobrze wiecie jakiej. Pewnie pomyślicie, że przecież jest coś takiego jak Olimpiada Kawy i o co mi chodzi w ogóle.
Otóż w trakcie popołudniowego biegania zadałem sobie jedno pytanie. Brzmi ono następująco:
–CHWILA NIEPEWNOŚCI–
Jaką odległość przechodzę w kawiarni w ciągu siedmiogodzinnej zmiany w kawiarni?
Postanowiłem zrobić nic innego jak odpalić aplikację w telefonie mierzącą takie dane i spisać to wraz ze swoimi spostrzeżeniami.
Ale następnego dnia kiedy zmierzałem do pracy rowerem z telefonem wyposażonym w odpowiednie oprogramowanie wymyśliłem kolejne hasło.
Kawa na triatlon!
Potem, kiedy już miałem obydwie myśli w głowie stwierdziłem, że bariści powinni bez większego treningu startować w igrzyskach olimpijskich i zawodach siłowych. Co więcej, myślę że w ich wykonaniu osiągalibyśmy całkiem spore sukcesy!
Spieszę jak pociąg, którym właśnie jadę pisząc ten tekst aby wyjaśnić co mi po głowie chodzi.
Otóż w ciągu 7 godzin standardowej pracy za nie za wielką przestrzenią jaką stanowi bar w Coffeedeskowej kawiarni w Kołobrzegu narobiłem grubo ponad dwa tysiące kroków! W przeliczeniu na metry wyszło też około dwóch tysięcy, mówiąc normalnie przeszedłem blisko dwa kilometry. Doliczyć do tego resztę dnia i chodzenie po mieszkaniu czy też po mieście, na pewno osiągniemy przyjęte 10 tysięcy kroków dla zdrowotności. Oczywiście był to spokojny chód. Pomyślmy sobie kiedy jest ostra tabaka w pracy i co chwilę trzeba czy to biec na magazyn czy do stolika żeby ogarnąć salę na przybycie kolejnych gości.
Trening interwałowy zrobiony jak ta lala! Możemy śmiało startować w biegach na 5 kilometrów jeśli średnio kilka razy w tygodniu przechodzimy takie odległości bez ryzyka większego zmęczenia się.
Dlaczego wspomniałem o triatlonie?
Otóż stąd taka moja myśl, że robimy (a przynajmniej część z nas) wszystko co jest wymagane w trakcie tego typów zawodów.
Gro z nas – baristów – na pewno dojeżdża do pracy rowerem z racji tego, że jest to wygodniejsze, niż stanie w korkach. Pierwsza część triatlonu stoi przed nami otworem. Niektórzy z nas, jak się dowiedziałem, specjalnie jeżdżą gdzieś za granicę żeby tylko pojeździć rowerem.
Tutaj jest miejsce na pozdrowienia dla wszystkich zrowerowanych baristów, ja osobiście pozdrawiam Filipa Kucharczyka i kawiarnię Stojaki ze Szczecina! (a Redakcja pozdrawia zrowerowane baristki. Te też na pewno są! Ujawnijcie się i pochwalcie zdjęciami!)
Bieganie chyba dostatecznie opisałem wcześniej w tekście. Też możemy pozdrowić tutaj naszych biegających przyjaciół baristów – Krycha i Dusio pozdrawiam piątką, którą biegacze w trakcie swoich siódmych potów nawzajem się pozdrawiają.
Pływanie dyscyplina, która w trakcie pracy baristy nabiera nowego znaczenia. Wszak codziennie pływamy w morzu kawy. Przelewa się tyle, że basen narodowy można by było wypełnić po brzegi!
Takie zawody to przelewki!
Ustawianie espresso i poprawianie młynka, który się rozregulował w ciągu dnia to już trochę zaparzonej kawy. Tworzenie przepisów na przelewy to nie przelewki! Bo zawsze się znajdzie jakiś element, który można zmienić żeby kawa była jeszcze lepsza. To już dopełnia nam basen.
Do tego dochodzą soczki, lemoniady, herbaty i wszystko co tylko dusza zapragnie, a wymaga użycia wody. Pływamy też wtedy gdy nam coś się wyleje pod nogi. Ile to razy aeropress w trakcie inwerta zrobił nam psikusa zalewając blaty i podłogi
Dorota pozdrawiam Cię i nie przejmuj się, inwert jest spoko!
Tak oto przygotowanie do triatlonu mamy w pracy na co dzień.
Klata, nogi, barki!
Ale poruszając ostatni element, czyli nieszczęście rozlania czegokolwiek na blaty, podłogi, szafki i co tylko tam mamy w kawiarni dochodzimy do tego, że my nawet na siłownię nie musimy chodzić.
Przecież latając z mopem – proszę bardzo – ćwiczymy przedramię oraz plecy. Noszenie kartonów z mlekiem? Bicek jak ta lala – idealny żeby na nim zmieścić kolejny niepowtarzalny kawowy tatuaż.
Nogi? No przecież musimy kucnąć po owy karton więc już uda się robią, a Panie ćwiczą przy okazji zgrabność jednego z wielu elementów zachwytu Panów. Łydki też wytapiamy, wchodząc niejednokrotnie w ciągu dnia na drabinkę czy stopień żeby sięgnąć po coś z wyższej półki. Chyba, że mamy dwa metry wzrostu i drabinka jest tylko przeszkodą, którą w tym przypadku można przeskoczyć. Mamy skok przez płotki – ukłony dla Marco. Martwe ciągi to przecież też norma kiedy nosimy kartony z dostawą towaru dla naszej kawiarni.
Jak się okazuje wszyscy bariści to bardzo wysportowani ludzie czy tego chcą czy też nie.
Nic innego tylko zatrudnić się w kawiarni – nie dość, że dzięki niej staniemy się atletami to jeszcze co miesiąc dostaniemy za to wypłatę!
Brzmi dobrze?
Dla mnie jest ok. Szczególnie, że walczę ze sobą, żeby w październiku przebiec swój pierwszy maraton.
Co śmieszne i dziwne albo co może dziwnie świadczyć o moim myśleniu – to miał być tekst tylko o tym ile metrów/kilometrów dziennie robimy pracując za barem.
No nic, jadę dalej, cel coraz bliżej, a kawy w termosie coraz mniej.
Ze sportowym pozdrowieniem,
FitŚwidi.