Kolumbia to jest coś! Potrafi zaskoczyć głębokimi, czekoladowymi i orzechami klimatami, a z drugiej strony mamy owocki, takie rześkie, wyraźne i słodkie. Nie wiem, czy z innymi towarami eksportowymi z tego kraju jest tak samo, ale kawowa różnorodność Kolumbii to potężny atut. W tym miesiącu Kolumbia prosto z Warszawy, od dobrze znanego Wam Coffeelabu – jest bardzo przyjemnie. Czuć wiosnę!
Tak, wiosna już za trzy tygodnie! Choć obecne temperatury sugerują, że wiosna przyjdzie raczej sztywna i oziębła, z gilami w nosie. Ale my tu pitu pitu, a tu wjeżdża powiew ciepłej Ameryki Południowej – Kolumbia Pitalito, w sam raz na marzec, bo niesie ze sobą wzmacniające cytrusy, zdrowe orzechy i przemyca egzotyczne mango.
Chcecie szczegółów? Proszę bardzo. Kolumbia Pitalito od Coffeelabu pochodzi ze znanego z dobrych kaw regionu Hulia, w Kolumbii, rzecz jasna. Uprawy znajdują się na wysokości 1600 m n. p. m., została obrobiona na mokro, a odmiana botaniczna to Red Bourbon. Sugestie smakowe na opakowaniu? Proszę bardzo – czerwona pomarańcza, śliwka i orzechy włoskie. A co mi się udało z tego wycisnąć?
Suchy aromat kawy jest słodki, orzechowy, pełny i przyjemny. Standardowo, zacząłem od przygotowania kawy w dripperze V60 z cienkimi filtrami Hario. Doza 20g, 26 kliknięć w młynku Comandante, woda nieco poniżej 90 stopni, preinfuzja 30 sekund i kilkukrotne zalanie, aż do osiągnięcia 340g na wyświetlaczu wagi. Czas parzenia 2:30.
Efekty? Bardzo przyjemna kwaskowatość na pierwszym planie, przypominająca słodkie, czerwone pomarańcze. Aż się chciało ciamkać z soczystego szczęścia. Zaraz potem pojawiła się krągłość i kremowy mouthfeel z nutami orzechów włoskich i delikatną goryczką, przypominającą tą znaną z łuski wspomnianych orzechów. Body średnie, finisz długi. Z przyjemnością osuszyłem całą porcyjkę w bardzo szybkim tempie. Chwilę potem zweryfikowałem swoje spostrzeżenia z opisami, które dostałem mailowo od laborantów Coffeelabu i okazały się one bardzo zbieżne.
Kolumbię Pitalito wrzuciłem jeszcze do The Gabi Master A. Tu doza 18g/300, temperatura startowa 96 stopni, bez preinfuzji, na dwa zalania po 150ml. Czas parzenia 3:30. Body poszło w górę, nadal utrzymało się przyjemne, czerwonopomarańczowe skojarzenie, doszła większa kremowość i egzotyczna słodycz przypominająca nieco mango. Mocniej zarysowały się także orzechy włoskie. Chyba nie ma co narzekać, prawda?
To, co spodobało mi się w tej kawie, to jej nieoczywistość. Dzieje się w niej sporo i poruszamy się po takich obszarach smakowych, które przypadną do gustu niejednemu i niejednej z Was. Jest pełnia smaku, a jednocześnie powiew rześkości i słodyczy. Czyli taka wczesna, piękna wiosna jak znalazł!