O rany, ileż niestosownych żartów opartych na nazwie marcowych ziarenek wlatuje mimowolnie do głowy, seriami, jak klatki filmowe z czołówki Reksia. Łotewska palarnia Rocket Bean postanowiła swe etiopskie espresso obrandować. A taki, psze pana, branding to ja lubie, he he he.
Magic Pussy to obrabiany na sucho heirloom (czyli stare, klasyczne etiopskie odmiany arabiki) z popularnego regionu Yirgacheffe. Oprócz ciekawej nazwy, palarnia komunikuje również do jakiego podsegmentu jakości specialty zalicza swój produkt, wymieniając trzy kolory:
Silver: 80-84 punkty
Gold: 85-89 punktów
Ruby: 90+
Kociak plasuje się w środku, choć do rubinu brakuje zaledwie pół punktu. Niemniej oznacza to, iż mamy do czynienia z ziarnami naprawdę wysokiej jakości.
Ja, to po takim wstępie brałbym tę kawę (zobaczcie, jaki ten Jeżewski jest dowcipny, he he… przyp. red.) w ciemno. Ale niech będzie, oto wyniki testu. Przypominam, że na pudełkach z zamówieniami umieszczane będą magiczne… koty. Tak, koty. Nic innego (ah, znów ten wysublimowany dowcip… przyp. red.). Swoją drogą, ciekawe czy na szociki z Burtukaany skusi się kawosz, który poprosił niegdyś w komentarzu do zamówienia o rysunek fikuśnego siusiaka. Okej, teraz naprawdę przechodzimy do poważnej recenzji.
Aromat suchy
Rozdrobniona w ostrych pazurach żaren kawa pachnie dokładnie tak, jak spodziewałem się po etiopskim naturalu. Wściekła, wszechobecna słodycz zaakcentowana typowym dla obróbki, lekkim i przyjemnym fermentem. Jest karmelizowana gruszka, jest karmel oraz wyraźny aromat suszonych moreli. Zapowiada się dobrze.
Aromat mokry
Mam i pierwsze espresso. Nachylając się nad czarką wyczuwam aromat pieczonego chleba i kwiatów (bardziej bergamotka niż jaśmin). Ponownie też morelki! Suszone. Ponownie bardzo, bardzo słodko.
Smak
Po kilku próbach okazuje się, iż espresso z łotewskiego pieca to żadne tam rocket science. Najlepiej sprawdza się prosta, poczciwa proporcja 1:2. 36 gramów oleistego szocika wypływa z 18 gramów suchej kawy w niecałe 30 sekund. Bujam (zabujowuję?). Czekam kilkanaście sekund. Oto werdykt:
– wysoka słodycz żółtych owoców (ciągle te morele), w tle gruszka
– wyraźna, choć nie dominująca kwasowość czerwonego grejpfruta (to jest taka kwasowość, która ma w sobie i specyficzny rodzaj goryczki, kto je grejpfruty ten wie!)
– na finiszu deserowa czekolada, pozostająca na długie chwile po przełknięciu
Jeśli koniecznie musiałbym się do czegoś przyczepić, kawa mogłaby być odrobinę czystsza. Lecz z drugiej strony nie spodziewam się cyfrowej czystości po naturalowym espresso. Tak (z wyjątkiem niewyobrażalnie drogich eksperymentów w Panamie) musi być. To tak jakby winyl miał nie trzaskać.
Flat white
Standardowo – podwójne espresso zalane kosmetycznie spienionym mlekiem, w filiżance sto pięćdziesiąt mililitrów. Całkowicie znika ten mały brudek i ciężkość. Owoce wypływają na szerokie wody i czuję się jakbym pił jogurt. Dobre, pełne i słodkie. Czy powinno tu chodzić o coś więcej?
Cieszę się, że do Espresso Miesiąca po raz pierwszy zawitała kawa z Afryki. Dla starych kawowych wyjadaczy będzie to na pewno miła gratka. Dla zaczynających przygodę z bardziej owocowymi i rześkimi kawami – strzał w dyszkę. Magia kociaka!
Receptura
doza: 18 gramów
uzysk: 36 gramów
czas: 27-29 sekund
woda: rura warszawska, 220 ppm, po filtrze węglowym