Czasami nie chce się bawić w półśrodki. Niekiedy domowe wymagania są jak dla dobrej kawiarni. Wówczas pieniądze się nie liczą. Wtedy Eureka Olympus 75E może wejść do gry.
W przypadku chęci na naprawdę dobre, poprawne espresso w zaciszu domowym trzeba poświęcić nie tylko sporo pieniędzy, ale i czasu oraz chęci na naukę. To fakt trudny do podważenia. Trzeba poznać różne zależności, potrafić zweryfikować poprawność parzenia, umieć skonfigurować sprzęt. W zamian jednak można mieć naprawdę wyśmienite, pachnące wyniki w filiżankach.
Czasami wystarczy podstawowy młynek średniej klasy i solidny ekspres. Znam jednak takich, którzy we własnej kuchni mają sprzęty, które z godnością mogłyby służyć w niejednej kawiarni. Właśnie takie osoby (ale i baristów!) może zainteresować dzisiejszy test i jego bohater – Eureka Olympus.
Kawał sprzętu
Eureka Olympus 75E standardowo posiada elektroniczny timer z regulacją co 0,1 sekundy i możliwością zaprogramowania dwóch czasów mielenia. Obsługa panelu jest bardzo prosta i intuicyjna. Można także przejść w tryb manualny, bez odmierzania czasu. Widełki pod charakterystycznym, krótkim wylotem, są regulowane na wysokość, dzięki czemu można ustawić młynek pod konkretną kolbę. Drobiazgiem pomagającym w codziennej pracy jest podświetlenie tuż nad wylotem kawy, dzięki czemu zachowuje się bardzo dobrą widoczność na to, co wsypuje się do portafiltra. Krótki wylot ustawiony pod dość sporym kątem ma zapewnić możliwie jak najmniejsze straty kawy, tak aby nie gromadziła się w zakamarkach. Co nie znaczy, że zjawisko to zostało całkowicie wyeliminowane. Zawsze jakieś dziesiąte grama zostaną w młynku. Wygodny haczyk pod wylotem pozwala na zaczepienie kolby podczas mielenia, dzięki czemu ręce pozostają wolne i można w tym czasie zająć się innymi czynnościami.