Espresso to esencja, coś lepkiego, przyjemnego, gęstego, słodkiego. Jednak przygotowanie poprawnego szocika wymaga sporej dozy umiejętności oraz odpowiedniego sprzętu za niemałe pieniądze. Flair Espresso Maker próbuje przełamać ten stereotyp. Czy to się udało?
Flair Espresso – test urządzenia
Konstrukcja
Flair Espresso Maker to maszyna do espresso, która najbardziej przypomina ekspresy dźwigniowe, czyli coś, co do tej pory wielu fanów espresso darzy ogromnym sentymentem. Jednak w przypadku tego urządzenia, całość parzenia odbywa się bez prądu (poza potrzebą zagotowania wody w czajniku, rzecz jasna). Dzięki temu już na wstępie zyskujemy coś mocno mobilnego. Jeśli dołączyć do tego możliwość wygodnego złożenia całego szkieletu i wsadzenia go do specjalnej walizki, opcja zaparzenia sobie espresso, na przykład w domku w górach, staje się zupełnie realna.
Flair Espresso składa się z trzech, głównych części – podstawy, ramienia z dźwignią oraz grupy zaparzającej. Ta ostatnia to stalowy cylinder, do którego wsypujemy zmieloną kawę, sitko oraz tłok. Grupa jest osobnym elementem, więc można dokupić jeszcze dodatkową i zaparzyć dwie porcje, jedną za drugą. Całość jest wykonana z metalu, solidna i stabilna.
Proces parzenia
Kto powinien przetestować Flair Espresso? Sprzęt ten przypadnie do gustu osobom wyznającym filozofię slow life, bo do przygotowania kawy trzeba poświęcić odrobinę czasu, choć w porównaniu do oczekiwania na rozgrzanie normalnej maszyny ciśnieniowej i tak szybciej dostaniemy upragnionego szocika.
Złożenie szkieletu sprowadza się do wetknięcia w otwór trzpienia z częścią z dźwignią. Jeśli nie planujemy składać Flaira, tylko trzymać go na blacie, producent zaleca wkręcenie dołączonej do zestawu śrubki. Teraz pozostaje do uzbrojenia grupa zaparzająca. Sam cylinder warto wstawić do miski z wrzątkiem, aby dobrze się rozgrzała. W tym czasie mielimy drobno kawę, tak jak do espresso (czyli jeszcze drobniej niż do kawiarki) i wsypujemy ją do sitka. Dołączony do zestawu plastikowy lejek znacznie ułatwia tę czynność. Sitko mieści około 17-17,5g kawy.
Podobnie, jak w przypadku parzenia kawy w ekspresie kolbowym, tutaj też trzeba ubić kawę w sitku. Albo używa się do tego plastikowego pojemnika na ziarna, dołączonego do kompletu, albo można zamówić osobny, profesjonalny, dobrze dopasowany, stalowy tamper. Jest on znacznie wygodniejszy i skuteczniejszy w użyciu niż pojemniczek.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak założyć górne sitko oraz nałożyć rozgrzany cylinder. Całość najlepiej postawić na wadze i wlać odpowiednią ilość niemal wrzącej wody. Odpowiednią, mam na myśli okolice 40-45g wody dla dozy 17,5g kawy. W efekcie uzyskamy jakieś 35-40g espresso.
Zakładamy delikatnie tłok, stawiamy całość na szkielecie, podstawiamy wygrzaną filiżankę i zaczynamy przeciskanie. Należy jednostajnym, dość zdecydowanym ruchem naciskać na dźwignię. Nie można jednak przesadzić! Jeśli wkładamy w to naprawdę dużo siły, a kawa nie chce lecieć, oznacza to zbyt drobne zmielenie i nie należy naciskać ile wlezie! Może się to źle skończyć. Natomiast, jeśli kawa jest zmielona odpowiednio, po kilku sekundach do filiżanki zacznie przeciekać ładna, esencjonalna, gęsta kawka. A że nie pracuje tutaj żadna pompa ani grzałka, można doskonale wsłuchać się w ten soczysty dźwięk… +10 punktów do smaku, jak nic!
Smak
No właśnie. Smak. Flair Espresso to urządzenie przeznaczone do parzenia tylko i wyłącznie czarnych szotów. Nie ma tu żadnej opcji spieniania mleka (zatem, jeśli ktoś chce, musi zaopatrzyć się w jakiś osobny spieniacz do mleka). Więc cały nacisk (he he…) jest położony na esencjonalne espresso.
Testowałem w urządzeniu Flair Espresso kilka kaw – zarówno blend jak i dwa single – Etiopię oraz Kostarykę. Niezależnie od wyboru ziaren, efekt był przynajmniej dobry. Kiedy wstrzeliłem się w odpowiednie parametry młynka i wody, dopilnowałem dobrego rozgrzania grupy oraz filiżanki, kawa faktycznie była espressem (?). Nie brakowało body, kawa była przyjemnie lepka o konkretnej konsystencji, crema zachęcała brązową, centkowaną barwą, a w zapachu pojawiało się to, czego oczekiwałem od danej kawy.
Łatwo stracić sporo ze smaku, jeśli kawę zaparzymy przy użyciu zimnej grupy albo niewygrzanej filiżanki. Wówczas temperatura espresso będzie niedostateczna, co zaowocuje niedoparzeniem i nieprzyjemnym, zbyt ostrym, kwaskowatym posmakiem. Jednak przy zachowaniu tych kilku kroków, efekt będzie zadowalający. Na pewno są to ciekawsze smaki i konsystencja, niż w ekspresach kolbowych w podobnym pułapie cenowym.
Mankamentem Flaira może być jego późniejsze czyszczenie – rozłożenie grupy na części, wyciągnięcie z niej kawy i wyczyszczenie całości wymaga pewnej dozy cierpliwości i nie jest tak szybkie jak wytrzepanie kawy z kolby w ekspresie. To moje chyba największe zastrzeżenie do Flair Espresso Maker. Trudno też obsłużyć tym sprzętem większą ilość osób. Jednak kiedy jesteśmy sami, ewentualnie we dwójkę, celebracja espresso z Flairem to przyjemność w smaku i aromacie, a o to najbardziej nam chodzi w kawie, prawda?
[…] Flair Espresso – szocik bez prądu. […]