Gonitwa za idealnym smakiem kawy, szczególnie w świecie speciality, to niekończący się wyścig. I ja biorę udział w tym wyścigu, i póki starczy mi sił będę biec, a kiedy nogi odmówią mi posłuszeństwa to wsiądę do auta… Jednak, czy z punktu widzenia kawisty przygotowanie do wyścigu jest równie ważne jak sam wyścig? Przekonajmy się!
Podróż w poszukiwaniu smaku idealnego
Wyobraźmy sobie, że parzenie kawy to wybranie się podróż. Może nie za długą, taką, na którą mamy cały dzień. Zastanówmy się wobec tego – czym różni się podróż samochodowa od pieszej wycieczki?
Aby wybrać się na wycieczkę samochodową z punktu A do punktu B nie potrzebujemy wiele – ładujemy do auta absolutnie wszystko, co nam przyjdzie do głowy i nie mamy pewności, czy to załadowanie wszystkiego nam się w ogóle opłaci. Możliwe, że połowy z tych rzeczy nie wykorzystamy, zrobi nam się bałagan i będzie tylko więcej do noszenia, gdy już wrócimy do domu. Po drugie, przejechanie z punktu A do punktu B zajmie nam chwilę, czasami bez możliwości zatrzymania się i zwiedzenia wszystkich, mijanych w drodze, zakamarków.
Natomiast, piesza wycieczka daje nam możliwość bardziej przemyślanych działań. Przygotowujemy wszystko to, co nam jest potrzebne i co faktycznie wykorzystamy, do tego musi się to zmieścić do plecaka. Już samo przygotowanie staje się bardzo ważnym elementem całego przeżycia. Idąc pieszo mamy też więcej możliwości zatrzymania się, zwiedzenia zakątków, do których na wjazd autem nie możemy sobie w żaden sposób pozwolić. Doświadczamy, odkrywamy, eksplorujemy, a nagrodą jest CEL, czyli dotarcie do wyznaczonego punktu.
W świecie kawy celem jest oczywiście zrobienie idealnej filiżanki kawy. Czystej, słodkiej, kompleksowej, pozostającej nam długo w pamięci, korzystając z metafory – wycieczki idealnej. No i w przypadku tego artykułu pochylimy się nad samym przygotowaniem kawy, czyli metaforycznym pakowaniem plecaka albo auta. Jednym z tych elementów przygotowania w kawowym świecie jest przelewanie filtra.
Czy przelewanie filtra do kawy wodą ma faktycznie tak duży wpływ na finalny smak kawy w filiżance?
Postanowiłem pochylić nad zagadnieniem zwilżania filtra do kawy. Przygotowałem dwie próbki ziarna i dwa drippery Hario V60 (bo jak wszyscy wiemy – „Nie ma lipy, tylko dripy”). Kawa, której użyłem to Etiopia Oromia Duromina Lot #2 od Figa Coffee. Kawa ta w cuppingu charakteryzuje się bardzo przyjemnym owocowym aromatem, do tego, już na pierwsze siorbnięcie, można bardzo dokładnie wyczuć nuty mandarynki, które kompleksowo łączą się z kwasowością ananasa. Jak kawa przestygnie, można w niej poczuć delikatne kakaowe nuty i bardzo przyjemny słodki herbaciany posmak. Etiopia jak ta lala!
Metoda – jak parzyć kawę przez filtr?
W swoim teście postawiłem na prostotę parzenia, dlatego wybrałem metodę wymyśloną przez Scotta Rao, która nie zajmuje dużo czasu, a daje bardzo przyjemne efekty. Jak więc wyglądało moje parzenie kawy przez filtr:
- Zagotowałem odpowiednią ilość wody i zmieliłem kawę potrzebną do zaparzenia dwóch dripów.
- Nawilżyłem filtr zagotowaną wodą (w jednym dripie, w drugim pominąłem ten krok).
- Wsypałem zmieloną kawę do filtrów.
- Zalałem ziarna wodą (trzykrotnością ich masy), dokonując preinfuzji i odczekałem 45 sekund.
- Zalałem ziarna na raz (zgodnie z metodą Scotta) i poczekałem aż cała kawa się zaparzy.
- Gotowe – sprawdźmy jakie były różnice pomiędzy kawą parzoną przez nawilżony filtr, a tą zaparzoną przez suchy filtr.
Czas na test!
Dwa drippery obok siebie, kawa zmielona, woda gotowa, ja chyba też gotowy – to do dzieła!
W pierwszym dripperze, jak nauka przykazała, przelałem filtr gorącą wodą, natomiast w drugim zostawiłem rzeczy same sobie, filtr był suchy, ziarno też, a mnie suszyło i nie mogłem się doczekać aż siorbnę sobie pysznej (co zaraz się okaże, albo i nie…) kawy!
Dripper, w którym filtr był przelany elegancko przylegał do ścianki i nie nabierał zbędnych kolorów. Wszystko wyglądało bardzo estetycznie, tak jak na Brewers Cup należałoby zrobić.
Drugi dripper, w którym filtr był suchy, zaczął jakby chłonąć kolor kawy i się dziwnie, delikatnie marszczyć. Filtr zaczął chłonąć już zaparzoną kawę i można powiedzieć, że samoistnie się przepłukiwał, tyle że gotowym naparem. Całkiem zabawnie to wyglądało jak bielone filtry nagle stały się wizualnie podobne do tych w kolorze papieru do pakowania.
Kiedy wszystko przelało się do naczynka, dałem kawie chwilę, żeby przestygła – wiadomo, przestudzona kawa jest przyjemniejsza dla naszego aparatu sensorycznego, a mówiąc wprost – nie poparzymy się w razie co.
Jak to wygląda w smaku?
Zacznijmy od kawy zaparzonej zgodnie ze sztuką (zwilżania) – była jeszcze przyjemniejsza niż w cuppingu, czysta, słodka, długo zostawała na języku, upominając się w podświadomości, żeby ją zaparzyć jeszcze raz i następny, i tak w nieskończoność. Etiopia dokładnie taka jaką lubię. Delikatna, herbaciano-cytrusowa.
No i „nadejszła wiekopomna chwila” – cytując klasyka. Spróbowałem kawy zaparzonej niezgodnie ze sztuką, albo ze sztuką lat 80. i 90., kiedy to w każdym domu (w moim również) stał ekspres przelewowy, do którego wsypywało się cokolwiek i zostawiało, żeby „się zrobiło”. Ten napar smakiem przypominał mi właśnie lata 90., kiedy, pomimo bardzo młodego wieku, podpijałem rodzicom to, co mieli w kubkach (i to chyba był znak, że skończę jako barista).
To, co napisałem przed chwilą – o nasiąkaniu filtra i jego samoistnym przelewaniu się, okazało się niezbyt smaczną prawdą. Kawa nasiąkała w filtr i przelewała się do naczynia, a przelewała się do niego z drobinami celulozy, które przedostały się do naparu końcowego, dając w nim o sobie bardzo mocno znać!
W smaku kawy były wyczuwalne nuty tego wszystkiego, co wcześniej opisywałem – były cytrusy, była herbata, było tam to wszystko i za dużo. Czemu za dużo? Bo do naparu dostał się posmak papieru, przypominający poniekąd dzieciństwo, kiedy jadło się lody wodne w papierowym opakowaniu i ten papier, chcąc nie chcąc, się liznęło, co zostawiało szorstki, suchy posmak na języku. Tak samo było w przypadku kawy – to suchość i szorstkość na języku psuły całą zabawę i całą przyjemność picia pysznej kawy, która stała się średnio pyszna…
Wnioski
Metaforycznym wnioskiem jest to, że należy się pakować i przygotowywać do wycieczek dokładnie i nie omijając żadnego etapu prawidłowego przygotowania się do przygody.
W tym konkretnym wypadku zalecam Wam przelewanie filtra przed parzeniem kawy.
To daje nam gwarancję udanej wyprawy w świat kawy, w którym możemy doznać wszystkich przyjemności związanych z podróżowaniem poprzez smaki i aromaty zawarte w naszym ulubionym naparze.
Pozdrawiam Was ja,
Świder
Fascynujace.Kupilismy w sumie 5 pudelek ronych filtrow do kawy i wszystkei wyrzucilismy i wrocilismy do matalowego siteczka.
Dlaczego ??Kawa wlana do papierowego filtra NIE kapala; null,zero ,nichts,nicziewo !.
Mozna bylo czeka cdo oporu i nic.Nie pomogla zmiana wielkosci ziarna,nic nie pomoglo.Wiec foltry do smeici a kawa z gestego siteczka jest super i robi sie blyskawicznie.
parze w tygielku prawie do zagotowania (gotowac nei wolno) i przelewam przez sitko do filizanki.i juz.
I tylko do dzis sie zastanawiam,dlaczego wszystkim leci a nam nic.
To może być kwestia mielenia! Do tygla kawę trzeba mielić bardzo bardzo drobno, drobniej niż do espresso 🙂