Kiedy zacząłem prowadzić testy i porównania przedmiotów tego wpisu, dawno nie było mi tak przykro. To nie dlatego, że coś poszło nie tak, że czegoś nie potwierdziłem, że nie doszedłem do potwierdzenia wniosków, które już dawno zostały potwierdzone. Przykro mi było, że zmarnowałem tyle dobrej kawy, którą mogłem wypić z moimi kawiarnianymi gośćmi czy rodziną przy jabłeczniku, oglądając Teleexpress i wspominając Macieja Orłosia… Niestety, co zostało zmielone, już nie zostanie „odmielone”.
Porównajmy ze sobą młynek nożowy i żarnowy!
No i przykro mi, bo liczyłem, że to będzie pełen liczb, danych i innych magicznych rzeczy tekst. Niestety będzie w miarę krótki, ale jednocześnie, co akurat mnie w miarę pociesza, okraszony mnogością anegdot, wtrąceń z mojej młodości i innymi zabawnymi wstawkami, które wywołają uśmiech na Waszych twarzach i sentymentalną podróż w ciemne czasy kawy. Na koniec sprzedam Wam też kulinarną podpowiedź, którą stosują wszystkie kobiety w moim rodzie (tu są miejsca na pozdrowienia całej mojej rodziny, możecie się śmiało do nich przyłączyć, pozdrówmy też mamę Michała Sowińskiego).
No to do meritum. Przetestowałem to, co jest bazą wyjściową, podstawą i ostoją procesu prawidłowego zaparzenia kawy, czyli, nic innego jak młynki do kawy. Sprawdziłem, który młynek do kawy – żarnowy czy nożowy – jest lepszy. Wybrałem do testu nie byle jakie młynki – pierwszym z nich był twór wiodącej firmy specjalizującej się w produkowaniu mistrzowskiego sprzętu do robienia kawy, czyli Hario, a model tego młynka to PRISM (nie mylić z Prismo od Fellow – chociaż to też jest super akcesorium, godne uwagi jeśli chcecie niskim kosztem pobawić się w robienie bardzo, ale to bardzo dobrego espresso w warunkach domowych). W drugim rogu ringu stał natomiast, jak mi się kiedyś wydawało, niesamowity młynek, bo elektryczny to raz, z automatyczną regulacją stopnia zmielenia, no i co najważniejsze – nożowy. Więc ciąć może jak Zorro swoje znaki na przeciwnikach, może ciąć jak Airbus przestworza, ciąć jak moja najbardziej cięta riposta. Dokładnie tak.
Pewnie zastanawiacie się, po co takie zestawienie?
Z jednej strony dla formalności, żeby każdy wiedział, czy wybrać młynek żarnowy czy nożowy, a z drugiej sam byłem ciekaw co się stanie i co można z tym zrobić.
Na surowiec do testów wybrałem ulubioną kawę Polaków wg rankingu Coffeedesk, czyli niezawodny, pyszniutki, soczysty jak landrynki natural od Johan&Nyström. Na pewno wiecie, że chodzi o Etiopię Guji. Szwed mógłby płakać jak wypalał, gdyby się dowiedział na jakie eksperymenty wziąłem jego surowiec. No ale trudno, zostaje to tylko między mną, a Wami czytelnikami i liczę na to, że nikomu nie powiecie.
Testujemy młynek nożowy
Mielenie
No i tak jak już wspomniałem, młynek elektryczny marki Krzak lub innej marki znanej z tego, że nie jest znana, ma regulację grubości mielenia: coarse (grubo), medium (średnio) i fine (drobno). Mówię sobie – ok, zmielę kawkę na coarse i pocisnę z niej dripka. Wsypuję 20 g kawy jak sztuka nakazuje i teraz zaczyna się magia, ostrza się kręcą jak ludziom w głowach na imprezie po dobrze schłodzonej połówce, ziarna wirują jak w świat w piosence Just Five, wydzielił się też jakże przyjemny zapach nagrzewającego się silniczka elektrycznego i palonego plastiku. Oł jes, plastikowy sensoryczny orgazm połączony z zapachem świeżo zmielonej kawy. Nozdrza się rozpływają od rozkoszy, ale takiej rozkoszy przez ból, sami wiecie jak to się fachowo nazywa.
Jakość przemiału
Mówię, sprawdzę jakość przemiału. No i jakość była, fakt, zawsze jest, tak jak pogoda, zawsze jest jakaś. W tym wypadku była słaba. Nierówny przemiał, a coarse okazało się bardzo fine. Można to porównać do obecnie występującego zjawiska społecznego wywołanego przez social media, jak zgrabne i atrakcyjne Panie oglądają wystylizowane i obfotografowane przez profesjonalistów influencerki i mówią, że im dużo do nich brakuje. Raczej tym drugim brakuje do tych pierwszych i to wiele. Tak jak przemiałowi brakowało dużo, żeby był grubo zmielony, bo był zmielony, ale na miał. A nie wspomnę o dalej unoszącym się zapachu plastikowego silniczka. No bajka. Mówię, spróbuję zaparzyć z tego dripka. Bo co jak nie dripek może mi poprawić dzień. No i parzę. I myślę sobie, nie, to nie będzie smaczne. Zgadniecie co? Nie było. Parzyło się bardzo długo, bo około 4 minuty i dalej nie mogło się zaparzyć…
Ustawienia grubości mielenia
Bałem się, co będzie dalej, ale próbowałem. Bycie odważnym to podstawa. Wsypuję tę samą dozę, ustawiam medium. Silnik zaczyna warczeć jak startujące F-16, zapach już opisałem. Otwieram zbiornik, a tam? Miał. Tak jak kot mówi „miał”, to pewnie jest wiecznie niezadowolony z jakości przeMIAŁu swojego elektrycznego młynka. Zapytacie – co z mieleniem „fine”? Było zmielone, na puder… Więc to się tak wszystko przedstawia, że nóż, który jest umieszczony w młynku, jak sama nazwa wskazuje – młynek nożowy – nie rozgniata ziaren, ale je tnie. I przez to, że te biedne ziarenka nie mają gdzie uciec, są cały czas cięte i to wiele razy, przemiał jednej cząsteczki kawowej jest ciągły i stąd właśnie MIAŁ.
Testujemy młynek żarnowy
Przejdźmy teraz do pierwszego zawodnika, którego Wam przedstawiłem – młynka Hario Prism. Młynek bardzo podstawowy, ale już na starcie wygrywa pojedynek z przetestowanym młynkiem nożowym. Dlaczego? Przedstawię Wam młynek żarnowy i podam kilka jego głównych zalet:
Po pierwsze
Ma żarna – czyli ziarno nie jest cięte nie wiadomo ile razy, tylko jest miażdżone między ustalonymi przez Was samych odległościami między jednym a drugim żarnem, co daje nam względnie równy przemiał. Równy przemiał oznacza też zdecydowanie lepszy efekt w filiżance.
Po drugie
Możliwa jest regulacja odległości między żarnami, czyli coarse to grubo, medium to średnio, a fine to drobno. I różnica między nimi jest faktyczna, no i co najważniejsze, macie jeszcze dodatkowych kilka stopni regulacji poprzez słynne kliki. I jest ich dużo. Może nie tak dużo jak na trzpieniu Red Clix do Comandante, ale dalej macie pole do popisu i jeśli czujecie, że Wasza kawa jest lekko niedoparzona to wystarczy skręcić młynek o jeden lub dwa kliki i gra jak Miles Davis.
Po trzecie
Raz zmielone ziarno jest zmielone raz i ani razu więcej. Całość namielenia spada do pojemniczka do tego przeznaczonego i czeka, żeby mogło się zaparzyć i dostarczyć nam ekscesów smakowych na miarę rollercostera, kiedy już zaczniemy się raczyć wszystkimi turbo truskaweczkami, porzeczkami, malinkami i innymi orzechowo-czekoladowymi nutami naszego naparu.
Mam nadzieję, że moje wypociny przekonały Was do tego, żeby czasem wstrzymać się z zakupem i dozbierać sobie do młynka, który da nam naprawdę dobry efekt, bo pieniądze łatwo jest wydać, ale jeszcze łatwiej jest później żałować, że się je wydało niewłaściwie.
No ale co, jeśli kupiliście już kiedyś młynek nożowy?
Nie wyrzucajcie go! Bo jest dla niego zastosowanie, które wykorzystuje i moja Żona, i moja Mama w kuchni. Taki młynek świetnie mieli pieprz to po pierwsze. A jeśli robicie np. sernik kawowy, a wiadomo serniczek zawsze wjedzie z chęcią, a do kawusi to już w ogóle (pozdrawiam Maćka Duszaka!), to przecież zawsze, ALE TO ZAWSZE, musi być posypany cukrem pudrem. No, a jeśli nie macie cukru pudru? To nic, weźcie normalny cukier i zmielcie go w młynku nożowym. Robi się puder jak ta lala i na serniczek też wjedzie idealnie.
Jeśli macie jakieś pytania o młynek nożowy czy żarnowy, albo znacie dobry dowcip to piszcie, dzwońcie i odwiedzajcie mnie w Kołobrzegu na os. Bajkowym, póki mnie jeszcze nogi trzymają w pionie.
Wasz na zawsze,
Świdroni.