Parzenie kawy to zajęcie, któremu oddajemy się najczęściej o poranku, w zaciszu domowym lub innym miejscu, w którym czujemy się swobodnie, i które wykonujemy codziennie, albo co najmniej ze sporą częstotliwością. Wszystkie te czynniki czynią z przygotowywania kofeinowego naparu idealny materiał na rytuał. A rytuały wprowadzają w naszym życiu spokój, harmonię i poczucie bezpieczeństwa.
O kawowe rytuały zapytaliśmy pracowników Coffeedesk i na naszej (co prawda bardzo małej i mocno zaangażowanej w świat kawy) grupie badawczej ustaliliśmy głównie to… że są bardzo zróżnicowane.
Zuza
Zuza, jedna z naszych specjalistek od marketingu, w rytuałach jest ekspertką. Nie ma sobie równych w ustanawianiu sobie tylko znanych zasad wykonywania czynności, a zwłaszcza przygotowywania i spożywania posiłków w określonym porządku. Przepis na poranek w jej wydaniu zreferowaliby z równie mistrzowską precyzją jej chłopak, współlokatorka z lat studenckich, czy mama.
Zaczynam od zagotowania pełnego czajnika wody. W międzyczasie szykuję duży kubek, małą czarkę, wagę, chemex i czajniczek. Teraz zaczyna się magia: odmierzone 24 gramy kawy lądują w młynku Wilfa, a prostokątny filtr w chemexie. Lubię mieć otwarte dwie paczki ziaren – zwykle jedna to Kenia albo Etiopia, a druga to pole do eksperymentów. Gorącą wodę przelewam do czajniczka i zwilżam filtr w pękatym dzbanku. Zmielone ziarna – hop! – do chemexa. Pierwsza porcja wody robi preinfuzję, a ja sięgam po cytrynę. Druga porcja, większa, przepływa przez kawę – dwa duże kawałki cytryny lądują w moim kubku. Zaraz za nimi zimna woda, do ⅓ pojemności, i trzecia porcja gorącej do chemexa. Dociskam cytrynę widelcem i dolewam gorącej wody – napój w kubku musi być bardzo ciepły i ekstremalnie kwaśny. Cały kubek wypijam na raz, a po chwili ciepła woda grzeje mnie od środka. Czwarta porcja wody kończy parzenie kawy, a resztę wlewam do MiiR’owej butelki – moja “wielka dolewka” na cały poranek. Z tym arsenałem – kubków, dzbanków i czarek, butelek i buteleczek – zmierzam w kierunku biurka. Zaczynam trzy najbardziej produktywne godziny dnia. Niech nikt nie zawraca mi głowy do 11… Do śniadania!
Kasia
Dla Kasi, pracującej w naszej najnowszej kawiarni na Tamce, poranny rytuał jest zależny od planu na resztę dnia. Jako baristka i studentka ma nieregularny tryb życia, a picie kawy jest do niego dostosowane.
Staram się nie kofeinizować od razu po przebudzeniu. Mój organizm doznałby szoku, byłabym nieznośna dodając sobie energii o poranku, bo normalnie i tak mam jej całkiem sporo! Kawkę piję na kilka różnych sposobów w zależności od tego, czy przez resztę dnia pracuję, mam dzień wolny, czy też jestem w podróży.
Opcja nr 1 – dzień pracujący
Praca w kawiarni sprawia mi bardzo dużo przyjemności i dostarcza mooooorza kawy (a raczej powinnam powiedzieć rzeki pracując na Tamce!). Staram się jak najszybciej otworzyć bar aby móc przez chwilę rozkoszować się spokojnym łykiem świeżo zaparzonej Rwandy. Kawki z Afryki to zdecydowanie mój faworyt, jednak dbając o najwyższą jakość naszej kawy, próbuję każdego bunna, jaki przygotuję. Potem przechodzę do sprawdzania innych kaw z brew baru. Oczywiście, nie jestem w stanie wypić każdej z nich w pełnym wymiarze, siorbiemy ją razem z innymi baristami, oceniając czy jest w porządku, czy należy coś poprawić.
Opcja nr 2 – dzień wolny od pracy
Poranki w te dni są bardzo przeze mnie wyczekiwane. Powoli budząc się do życia rozmyślam na jaką metodę mam ochotę danego dnia. Ziarenka wiadomo – te, które akurat są otwarte (Afryka lub coś z Ameryki Południowej). Metoda – na pierwszy ogień drip. Jeśli mam ochotę na coś bardziej intensywnego – wybieram Aeropress, a gdy nie spieszy mi się w ogóle – lubię poeksperymentować przy użyciu kality. Kolejność przygotowania za bardzo się nie zmienia. Kiedy w Fellow EKG gotuje się woda, mam czas na zmielenie kawy (na dripka ok. 27 klików na Comandante). Pierwsze zalanie – zapach kawy unosi się w całym mieszkaniu. Drugie zalanie po preinfuzji – mam nadzieję, że zdążę z całym parzeniem zanim zacznie się zdalny wykład. Trzecie zalanie – czekam z niecierpliwością na pierwszy łyk niesamowicie pachnącego naparu. I gotowe! Mogę rozkoszować się napojem bogów na wykładzie bądź w drodze na autobus.
Opcja nr 3 – wyjazdy
Podróżując w różne miejsca lubię próbować kaw z lokalnych palarni. Wtedy zawsze zabieram ze sobą dripper/presik i naturalnie niezastąpiony młynek Comandante. Napar przygotowuje wszędzie tam, gdzie wyjdą ładne zdjęcia! W górach, nad jeziorem czy z widokiem na panoramę miasta.
Mariusz
Mario w Coffeedesk zajmuje się poszukiwaniem skarbów. Jest też jedną z największych szych na scenie europejskiego specialty, bo to on odpowiada za wybór Coffeedeskowych kawek miesiąca. Poza tą niezwykle ważną funkcją w dziale zakupów, pełni w firmie jeszcze jedną – jest odpowiedzialny za parzenie chemexów, które dają całej kołobrzeskiej ekipie energię do działania.
Mariusz, Twoja kawa jest najlepsza! Mariusz, moja filiżanka się zepsuła! Lub po prostu rzucone w eter: A może napilibyśmy się kawki? Pracując w Coffeedesk prawie 5 lat, nauczyłem się czytać między wierszami sugestie moich biurowych koleżanek i po takich hasłach wiem, że pora się podnieść i zaparzyć kawę, a tej w biurze pijemy bardzo dużo. Kołobrzeski socjal to miejsce obfite w akcesoria do mielenia i parzenia. Socjal ma też swoją szufladę, z wlepką i napisem „KAWA”, a w środku znajduje się mini magazyn. Ja, zajmując się na co dzień kawą specialty, również mam taką szufladę, ale bez napisu, bo jest tajna i dobrze chroniona. Z tajnej szuflady wyciągam przedpremierowe ziarna, odmierzam prawilne 6 gramów na 100 mililitrów. Zwykle celuję w co najmniej pół litra naparu, czyli 30 g kawy. Ziarna wsypuję do młynka (u nas Eureka Atom Pro ustawiony na 15 stopni w skali). Po kilku sekundach zmieloną umieszczam we wcześniej przelanym papierowym filtrze Chemexa. Do naszej hurtowej ilości kawy wlewam zwykle około 80 g wody i daję 30-35 sekund na preinfuzję. Po upływie tego czasu zalewam jeszcze 3 razy co minutę i czekam aż napar napędzający nas do pracy wyląduje w naczyniu. Uwaga: dzień w biurze zaczynam od zaparzenia naprawdę sporego Chemexa, bo rzadko kiedy całą zawartość udaje mi się donieść do biurka!
Inka
Ewelina w Coffeedesk odpowiada za eventy oraz za marketing kawiarni. Wszędzie jej pełno i jest znana z tego, że potrafi być w trzech miejscach naraz. Chociaż chętnie popija przelewy, swojego porannego rytuału nie wyobraża sobie bez magentowej kawiarki Bialetti.
Czasami wydaje mi się, że bez niej nie wstałabym z łóżka, czasami tylko myśl o niej zmusza mnie do otwarcia oczu, ale zawsze to ona odpowiada za dobrze rozpoczęty dzień. Ona – czyli kawa, zrobiona w magentowej kawiarce od Bialetti. I nie chodzi o sam napój, ale o jego przygotowanie, bo zdarza się, że wypiję tylko kilka łyków i wybiegam z domu, a kawa zostaje (dopijam ją po powrocie, w wersji na zimno). Na samą myśl o tym, że zaraz przystąpię do mojego porannego rytuału robi mi się ciepło na sercu. Rozkręcam kawiarkę i słyszę ten przyjemny dźwięk tarcia metalowych elementów. Odmierzam na oko zmielone wcześniej ziarna, wlewam wodę, stawiam na kuchence gazowej i czekam na to znajome bulgotanie gotowej kawy. Wydaje mi się wtedy, że nie ma na całym świecie przyjemniejszego dźwięku. W tym czasie wybieram kubek, bo nie mam ulubionego – dopasowuję go do koloru dnia. Zdarza się, że wykorzystuje te chwile na włączenie radia albo zabawę z psem, ale porzucam te czynności, kiedy nadchodzi moment, by zdjąć zaparzacz z ognia. Przelewam całość do naczynia i idę z kawą do łazienki po drodze kradnąc kilka łyków. Stawiam ją przy umywalce, biorę prysznic, ukradkiem spoglądając na “porzucony” napój, który za chwilę znowu będzie w moich rękach.
Łukasz
Nasz CEO znany jest z głowy pełnej pomysłów i z tego, że mimo iż mówi szybciej, niż jakikolwiek inny znany nam człowiek, to nie nadąża z wypowiadaniem wszystkich swoich myśli. Ale wszystko to tylko po kawie. Jego kawowy rytuał, podobnie jak reszta dnia, nie należy do najwolniejszych.2250
Do młynka automatycznego (Wilfa ustawionego na filter) wsypuję 30g pierwszej kawy, jaka wypadnie z szafki. Wlewam do zbiornika koło pół litra wody, a do pojemnika na kawę zmielone ziarna. Klikam przycisk ekspresu automatycznego Moccamaster. Czytam 3 maile oznaczone jako PILNE. Zanosząc kawę do biurka, wlewam pół szklanki mojej partnerce i zostawiam w jej biurze – w salonie. Żeby oszczędzić sobie stresu, zbiornik opróżniam dopiero robiąc kolejną kawę (jest spora szansa, że do tego czasu sam się opróżni).