Wrzesień nadszedł. Uczniowie pędzą do szkół. Rodzice wypędzają dzieciaki do szkół. Studenci mają swoją Kampanię Wrześniową, bądź właśnie planują wakacje – bo mogą. A single i inne konfiguracje po prostu gonią jak zwykle, czy to kwiecień czy październik. Na szczęście z pomocą dla wszystkich przychodzi inny singiel, udowadniający, że fiordy mogą być ciepłe i niegroźne. Oto El Salvador Finca Divina Providencia z berlińskiego Fjord Coffee Roasters!
Strach przed Salwadorem
Kawa jest pod tym względem wspaniała, że zawsze pochodzi (z polskiego punktu widzenia) z jakiegoś egzotycznego zakątka świata. Tym razem, w ramach Przelewu Miesiąca, padło na Salwador. Osobiście często mam problem z kawami z tego państwa z Ameryki Środkowej. Albo mnie one urzekają, albo kompletnie mi nie leżą w smaku, bo pomimo tego, że Salwador jest niewielkim krajem, to kawy stamtąd mają dużą rozpiętość smaków. Mogą pojawić się nuty czekoladowe, wytrawne, orzechowe, dla mnie nieco zbyt płaskie, ale i można znaleźć owocowe bomby i słodkie wypieki.
Na szczęście na farmie Divina Providencia z regionu Palo Campana, Volcan de Santa Ana urosła kawa bardzo ciekawa (rety, ale rym… prawie jak z newschoolowych rapsów Michała Sowińskiego, którego wspominam nie bez powodu).
Ta kawa, odmiany red bourbon, w połączeniu z wiedzą roasterską Michała Sowińskiego, który wypala ziarna w berlińskim Fjordzie, okazała się dla mnie przyjemnym sztosikiem. Jeśli pytacie jak Taco na swojej nowej płycie – do mojej kawiarki który blend, który brand? – odpowiem Wam, że to ten, który lubicie. Choć kawiarka może być przewrotnym wyborem, to w dripie V60 sprawdzi się przednio!
Smaczki
Dostałem kawę na testy w sporym pośpiechu, między moimi różnymi rozjazdami. Zaparzyłem ją pierwszy raz kilka poranków temu, tuż przed wczesnym wyjazdem na plan. Specjalnie się nie skupiłem na tym, co przygotowuję. Zobaczyłem, że Salwador, że Fjord. No dobrze, zobaczmy. Chwilę później doczytałem, że mogą pojawić się w smaku kwiatki, maliny i czerwona pomarańcza. Humor poprawił się, bo nastawiałem się na niekoniecznie moje smaki.
Zmieliłem, powąchałem – słodko, owocowo. Jest delikatna jagoda, suszona wiśnia i malina, ale nie przytłaczająco.
Zaparzyłem dripa – 22g kawy, 374 ml użytej wody, gorącej, 95-97 stopni około. Wsypałem kawę do filtra, wyrównałem, zrobiłem niewielki dołeczek, żeby woda głębiej weszła przy preinfuzji (ok. 60-70g wody). Do tego zamieszanie dripem i odczekanie 30 sekund. Po tym dolanie wody w trzech porcjach, tak, żeby całość była wlana do drugiej minuty. Potem ściekanie przez 30-40 sekund, tak żeby skończyć parzenie w okolicach 2:40. Próbowałem standardowo celować w nieco ponad 3:00, ale przy ciut krótszym czasie uzyskałem smaczniejsze efekty.
Co było tym smaczniejszym efektem? Przede wszystkim bardzo ładny, słodki, kwiatowy zapach z mocną nutą suszonych wiśni i napoju z cascary. Do tego delikatna nuta czerwonej pomarańczy. W smaku natomiast dużo słodyczy dojrzałych, czerwonych owoców, jak wiśnia i kandyzowana wiśnia, maliny, czerwona pomarańcza oraz odrobina jagód.
W tym momencie zacząłem kiwać głową z uznaniem, że kawa z obróbki washed może być tak słodka, ale jednocześnie czysta i nie za ciężka w smaku. Dopiero chwilę potem doczytałem dokładnie etykietę i zorientowałem się, że to natural, a nie obróbka na mokro!
Więc myślenie poszło w drugą stronę – to natural, który przypadnie do gustu wielu ludziom, bo jest bardzo lekki, nieprzytłaczający, rześki, czysty, wielowarstwowy, słodki jak dojrzałe owoce, z kwasowością charakterystyczną właśnie dla takich skąpanych w słońcu wiśni czy malin – więcej słodyczy niż kwaskowatości.
Chemex warto też zrobić w czasie nie dłuższym niż 4:00 minuty, bo zauważyłem, że dłuższy czas parzenia gubi ten świetny balans między słodyczą, a orzeźwiającym charakterem tej kawy.
Tak. Wrześniowy Przelew Miesiąca zdecydowanie przypadł mi do gustu i po porcyjce takiego rarytasu można spokojnie zrobić jakiś napad na bankiet w dobrej, modnej, berlińskiej stylówce!